top of page

My z Jedwabnego - Anna Bikont


Książka Anny Bikont jest dziś niezwykle na czasie. Obserwując powszechną obecnie narracje w sprawie przyjęcia uchodźców, wobec już w Polsce przebywających cudzoziemców, czy nadal powszechnego werbalnego antysemityzmu, wystarczy tylko cień przyzwolenia, aby czasy Jedwabnego wróciły, stały się naszą rzeczywistością.

Bikont uważa, że źródło nienawiści tkwi we wpajanym przed wojną antysemityzmie i na tej tezie opiera większość swoich rozważań. Twierdzi, że to on jest kluczem do zrozumienia tego, co stało się 10 lipca 1941 roku. Przyglądając się realiom sowieckiej okupacji miasteczka i próbując dociec, co przez te dwa lata sprawiło, że sąsiedzi tak się znienawidzili konstatuje, iż pamięć o tych wydarzeniach jest ściśle dychotomiczna, sprzeczna wręcz, są tu dwie „prawdy”, których nie sposób połączyć. Jedna to poczucie, że Żydzi masowo wstępowali do NKWD i donosili na Polaków, druga zaś, że żydowskich kolaborantów można policzyć na palcach jednej ręki, a „za sowietów” zniszczono całą tkankę społecznego życia, od samorządu po szkoły. Tak jak nie było wspólnoty losów, tak teraz nie ma wspólnej pamięci. Z drugiej strony jednak, tłumaczy Bikont, że „okupacja sowiecka narzucała praktycznie wszystkim – poza ukrywającymi się i walczącymi z bronią w ręku – konieczność kolaboracji”.

W swoim dzienniku autorka wielokrotnie opisuje wizyty w Jedwabnem, podupadającym miasteczku, nie potrafiącym odnaleźć się w nowych realiach. Miasteczku zawalonym broszurkami, w których oskarża się Żydów o zamordowanie Abla, ukrzyżowanie Chrystusa i prowokację pogromu w Kielcach. Na podstawie rozmów z mieszkańcami Jedwabnego konstatuje: „antysemityzm jest w tym regionie oczywistą postawą, której nie ma powodu się wstydzić”. To tutaj, według autorki, na straży zafałszowanej pamięci stoi drugie pokolenie, 40-latków opętanych nacjonalizmem, przemawiających jednym głosem wraz z Bublem, od tez „to nie my, to Niemcy”, do „może to i my, ale Żydzi zabili nam Jezusa”. Przemawiających, i uskuteczniających ponurą kalkulację, że może i ktoś tych Żydów faktycznie wymordował, ale na pewno nie było ich 1000, bo by się aż tylu do stodoły nie zmieściło – jakby wraz z ilością trupów zmniejszała się wina ich przodków. Przerażająca jest tyrada kobiety z „tamtego” pokolenia, siedemdziesięciolatki, która z pasją twierdzi, że „Żyd, mówi Pismo Święte, to plemię żmijowe, pierwotne, nieufne i niewierne. Psikusy robili samemu Panu Bogu, który musiał na nich plagi zsyłać”. Ot, kreatywna interpretacja Starego Testamentu, ale owa pani wie, co mówi, wszak nie je margaryny, a masło, bo tę pierwszą robią żydowskie spółki. Wie też, że Jezus nie był Żydem, bo to Syn Boży, który po hebrajsku mówił mało, a po żydowsku w ogóle.

Poruszający jest wgląd w „dzisiejsze” Jedwabne, ponad pół wieku po pogromie. Wgląd w miasto, o którym jeden z rozmówców Bikont mówi: „ksiądz taki sam, ludzie tacy sami, jeden szkopuł, że Żydów nie ma do mordowania”. Są to najmocniejsze punkty pracy, najbardziej poruszające, stanowiące wyborną mieszankę reportażu i dziennika. Kiedy autorka skupia się na jednostkach lub niewielkiej społeczności, wychodzi jej wstrząsająca relacja, mająca niezwykłą siłę rażenia. Siłę większą, niźli suche liczby podawane przez Grossa.Na końcu książki znajdziemy nazwiska właścicieli, mieszkańców, swoistą elegię ku czci nieistniejącego, żydowskiego miasteczka. "My z Jedwabnego" również jest taką piękną elegią, liryczną, refleksyjną, pełną żalu i bólu. Jest, mimo pragnienia włączenia się przez autorkę do walki, w której nie ma i nie będzie zwycięzców – są tylko ofiary oraz ci, którzy przeżyli, wczorajsze ideały złożywszy na ołtarzu brudnej polityki.

Featured Review
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Tag Cloud
bottom of page